Archiwum 11 września 2003


wrz 11 2003 ORGAZZZZZM!!!!!
Komentarze: 0

I swiat sta sie piekniejszy.... momentalnie kolorowy, pachnacy (badz co badz chwilowo moja popielniczka, ale to niczego nie zmienia) Jakiez to bylo proste do diabla! jeden telefon.... jeden wystarczy... ZYJE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! (on) coprawda caly w gipsie kurde mać ale ZYYYYYYJE!!!! cholera...  Oczywiscie na wstepie dosta opieprz ze maltretowa moje biedne slabe serce przez prawie tydzien. Siedzialam jak ten wol i czekalam........ i zadzwonil:)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))) bozeee poprostu nie moge sie ogarnac. Czuje sie jakby gigantyczny glaz...... glaz kurwa niemalze caly Mont Everest spadl mi z serca!!!!! i smial sie do mnie i wogole:) nieomieszkal oczywiscie zapytac gdzie w tej chwili jest moj pies. Otoz musze wyjasnic ze Moja Milosci ma fobie na punkcie spania w jednym lozku ze zwiezetami domowymi. Wysluchalam sie juz stuuuu tysiecy wykladow na temat bakterii i innych tego typu nie do konca higienicznych opowiastek zwiazanych z psia sierscia:) Ale to juz jest inna historia. Prawde mowiac to nie mam zielonego pojecia gdzie w tej chwili moj pies sie znajduje... nie wiem nawet czy wogole jeszcze znajduje sie gdziekolwiek bo przez ten tydzien zosta delikatnie mowiac olany na calej lini i watpie aby dostal chociaz miske wody. Ale majac na uwadze ze pies w moim zyciu zajmuje tak zwana pozycje numero duo nie czas bylo mi nim sie zajmowac, lecz raczej pograzylam sie w drastycznych domyslach na temat numero uno. Ale juz wszystko jest wporzadku.... jest wrecz bombastycznie cudownie:)))))) Pomijam oczywiscie takie drobne szczegoly jak metrowy gips na jego ramieniu.... i to kurna pewno z jakims stelażem:( Ale poniewaz w chwili obecnej mogabym doszukac sie pozytywnych stron nawet w kupie rozkladajacego sie kompostu stwierdzam ze przynajmniej bedzie mial nauczke.... i nastepnym razem zapanuje nad swoja niepochamowana agresja.  Moje skarby do mnie zadzwonily i czuja sie dobrze.... przezywam w tej chwili psychiczny orgazm....... nawet sobie nie wyobrazacie jak dobrze sie poczulam.

Nawiazujac jednak do orgazmow. Biorac pod uwage przyjemnosc tegoż stanu i nieopisana radosc z niego plynaca nie wspomiajac juz nawet o samej drodze do tego "szczytnego"(:)) celu, zaczynam powoli odczuwac jego brak. Co oczywiscie jak wiadomo nie jest zwiazane z wielkim szczesciem z tego plynacym. Mysle nawet... to znaczy opierajac sie na wlasnych doswiadczeniach, ze jest to stan uzalezniajacy. Ale chyba z tym stwierdzeniem Ameryki nie odkrylam. W kazdym razie zaczynam odczuwac pewne objawy zblizone nieco do glodu nikotynowego. Wspolna cecha tych obu stanow jest to, że w pewnym momencie zaczynasz myslec tylko i wylacznie o tym i niczym (mowiac niczym mam na mysli bezwzgledne zupelne NIC) poza tym. T.Y.M. Oczywiscie nie ukrywam ze jest dosyc uciazliwe. Ale przerabialam to juz nie raz i wiem ze po zbyt durzej jednorazowej dawce czlowiek potrzebuje czasu zeby sie przestawic. Tak wiec radze sobie dzielnie... na razie....

::::::::;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))) KURDE JEST POPROSTU GIT:))))))))))))))))))))))))))))))))))))

paulus : :
wrz 11 2003 KATASTROFY CIĄG DALSZY...
Komentarze: 1

godzina 7.30. Otwieram jedno oko. Mysl pierwsza: nie obudzi mnie w nocy zaden telefon od mojej miości. Co poza wielkim zawodem sprawia, że juz o 7.31 zaczynam sie denerwowac. Myśl druga: kurewsko chce mi sie żygac. Ta druga poskutkowaa natychmiastowym zerwaniem sie z lozka w kierunku ubikacji. No i wisze sobie nad tym sraczykiem i zastanawiam sie jak wygladaja poranne nudnosci w stanie blogosawionym. Po duższej chwili dochodzę jednak do wniosku ze wygladaja nieco inaczej a moje wywolane sa raczej brakiem jakiegokolwiek jedzenia w zolądku od ostatnich 35 godzin. Zastapione ono  za to zostalo niewyobrazalna iloscia dymu papierosowego. there is to much blood in my nikotin system. Myśl trzecia: najgorsze jest to, że wogole nie jestem glodna.

Patrze w lustro. Jest tragicznie. Jesli brak koloru i zimna skora jest cecha charakterystyczna trupa, to tym wlasnie jestem o tym pieknym poranku. Stwierdzam niezwlocznie ze musze cos z tym fantem zrobic, wiec biore goracy prysznic. Ogledziny nr.2 wypadaja nieco lepiej. Codzienny rytual makijazu wykonuje raczej machinalnie. Ciagle, goraczkowo zerkajac na ten pieprzony telefon. Zaczynam sie zastanawiac nad swoim stanem zdrowia psychicznego i wydaje mi sie ze jak tak dalej pojdzie to bedzie to stan niewatpliwie stan krytyczny. O ile wogole bedzie to mozna jeszcze nazwac jakimkolwiek stanem. Postanawiam przebrnac przez ten dzien jak ważywo. Inaczej mowiac nie myslec za duzo o niczym co wykracza poza codzienne, naturalne, fizjologiczne czynnosci. Czyli w moim wypadku: oddychanie, odzywianie, wydalanie i palenie. Rozmnazanie jest w tym momencie czynnoscia nieosiagalna. Swoj plan dzielnie realizuję przez cae popoludnie, wegetujac w instytucji, która to nosi popularna nazwe "SZKOLA" (Stowazyszenie Zupelnie Kurwa Odretwiaych Ludzi Autystycznych) , do ktorej dzisij wyjatkowo, jak nigdy dotad wpasowalam sie swoim zachowaniem. Odnalazam wspolny jezyk... "co bylo z chemi?", "masz matematyke?" , "aleeee masz zaaaaajebisty t-shirt!!" (!?) Prawde mowiac gowno mnie to wsztko obchodzilo, nie obchodzi nadal i obchodzic nie bedzie. Ale chcac jakos w miare bezstresowo prezyc kolejny dzien, pozbawiona informacji o kims na kim mi cholernie zalezy, postanowiam wpasowac sie w schemat. Zyskalam nawet o dziwo paru znajomych... Co prawda obcowanie z nimi w przyszlosci nie przyniesie ze soba zadnego owocnego wplywu na moj rozwoj duchowo-intelektualny ale mysle ze jakos to przeboleje. Tak czy inaczej wegetacja zostala zakonczona pomyslnie. Udalam sie wiec w strone mojego ulubionego przystanku autobusowego, rysujac w myslach plan dzielnicy w ktorej sie teraz znajduje. Spowodowane to bylo pewna rysa na mym mozgu po ostatniej lekcji jaka byla matematyka, gdyz postanowilam w pozniejszym czasie naniesc na ten plan uklad wspolzednych z obliczona odlegloscia odcinka AB , gdzie A to s.z.k.o.l.a a B to przystanek. Celem tych niebanalnych rozmyslan bylo skrocenie drogi jaka potrzebna jest do przebycia odleglosci dzielacej punkt A od punktu B w jak najbardzij precyzyjny sposob. Analizujac tak  swoje matematyczne przeblyski geniuszu, dotarlam na busstop stwierdzajac przy tym, że kurwa... leje.  Ba! i to nie tam... kropi. Leje jak z cebra. Ogarnelam sie jednak, z trudem powstrzymujac atak kurwicy. Wiec, stoje sobie i mokne... a autobus... nie przyjezdza. Dlaczego? Bo gornika zachcialo sie strajku. Akurat dzisiaj. Dzisiaj mial byc bezstresowy dzien. Blokujac skutecznie ulice Belwederska zapewnili mi oni jednak nie bezpieczna spokojna podroz do domu, lecz pol godzinne stanie w strugach deszczu na ulicy, godzinne mordowanie sie w tlumie przepychajacych sie ludzi w autobusie, optymistycznie stojacym sobie w zajebiscie dlugim korku, oraz mozliwosc potracenia mnie przez granatowego citroena prawie pod domem.

Jestem w domu. Już! W koncu! Na reszcie! Zmywam to swinstwo z twarzy, ubieram dresik i siadam. Zastanawiam sie czy nie wziac by jakiegos lekarstwa na przeziebienie bo, niestety nie moge sie inaczej w tej chwili okreslic jak nie :"zajebiscie bardzo chora na grype". odkladam to jednak na za piec minut bo aktualnie nie mam sily podniesc sie z krzesla. Caly moj misterny bezstresowy plan poszedl wpizdu jak tylko weszlam do pokoju. Zjawiskiem jakie spowodowalo ta kleske jest nadzwyczaj za duza ilosc wakacyjnych zdjec na ktorych beztrosko usmiecha sie do mnie Moja Milosci. Albo przytula. Albo glaszcze po glowie. O! a tu patrzy jak spie... Dociera do mnie ze moglam to przywidziec i za wczasu je pochowac. Ale zaraz potem stwierdzam ze nigdy bym sobie nie wybaczyla schowanie bezczelnie jego podobizny do ciemnej zagraconej szuflady. Boooooooozeeeee dlaczego on poprostu nie moze zadzwonic!!!!!!????????? po takiej ilosci telepatycznych nawolywan to juz chyba nawet w afryce wiedza ze czekam na telefon od niego!!!!! Znowu patrze w lustro... zaczelam poszukiwania siwych wlosow bo nie byloby normalne jakby takowe sie nie pojawily przy takiej ilosci nerwow. Doszukalam sie jedynie odrostow. Chryste! w takich sytuacjach mam ochote ogolic sie na lyso, przezucic na buddyzm i oddac niekonczacej medytacji w celu poszukiwania nirvany, rozstajac jednoczesnie ze wszystkimi doczesnymi problemami...

ale jeszcze czekam.... i czekam.... i czekam..... i modle sie... zeby wszystko bylo wporzadku.

paulus : :
wrz 11 2003 KATASTROFY CIĄG DALSZY...
Komentarze: 0

godzina 7.30. Otwieram jedno oko. Mysl pierwsza: nie obudzi mnie w nocy zaden telefon od mojej miości. Co poza wielkim zawodem sprawia, że juz o 7.31 zaczynam sie denerwowac. Myśl druga: kurewsko chce mi sie żygac. Ta druga poskutkowaa natychmiastowym zerwaniem sie z lozka w kierunku ubikacji. No i wisze sobie nad tym sraczykiem i zastanawiam sie jak wygladaja poranne nudnosci w stanie blogosawionym. Po duższej chwili dochodzę jednak do wniosku ze wygladaja nieco inaczej a moje wywolane sa raczej brakiem jakiegokolwiek jedzenia w zolądku od ostatnich 35 godzin. Zastapione ono  za to zostalo niewyobrazalna iloscia dymu papierosowego. there is to much blood in my nikotin system. Myśl trzecia: najgorsze jest to, że wogole nie jestem glodna.

Patrze w lustro. Jest tragicznie. Jesli brak koloru i zimna skora jest cecha charakterystyczna trupa, to tym wlasnie jestem o tym pieknym poranku. Stwierdzam niezwlocznie ze musze cos z tym fantem zrobic, wiec biore goracy prysznic. Ogledziny nr.2 wypadaja nieco lepiej. Codzienny rytual makijazu wykonuje raczej machinalnie. Ciagle, goraczkowo zerkajac na ten pieprzony telefon. Zaczynam sie zastanawiac nad swoim stanem zdrowia psychicznego i wydaje mi sie ze jak tak dalej pojdzie to bedzie to stan niewatpliwie stan krytyczny. O ile wogole bedzie to mozna jeszcze nazwac jakimkolwiek stanem. Postanawiam przebrnac przez ten dzien jak ważywo. Inaczej mowiac nie myslec za duzo o niczym co wykracza poza codzienne, naturalne, fizjologiczne czynnosci. Czyli w moim wypadku: oddychanie, odzywianie, wydalanie i palenie. Rozmnazanie jest w tym momencie czynnoscia nieosiagalna. Swoj plan dzielnie realizuję przez cae popoludnie, wegetujac w instytucji, która to nosi popularna nazwe "SZKOLA" (Stowazyszenie Zupelnie Kurwa Odretwiaych Ludzi Autystycznych) , do ktorej dzisij wyjatkowo, jak nigdy dotad wpasowalam sie swoim zachowaniem. Odnalazam wspolny jezyk... "co bylo z chemi?", "masz matematyke?" , "aleeee masz zaaaaajebisty t-shirt!!" (!?) Prawde mowiac gowno mnie to wsztko obchodzilo, nie obchodzi nadal i obchodzic nie bedzie. Ale chcac jakos w miare bezstresowo prezyc kolejny dzien, pozbawiona informacji o kims na kim mi cholernie zalezy, postanowiam wpasowac sie w schemat. Zyskalam nawet o dziwo paru znajomych... Co prawda obcowanie z nimi w przyszlosci nie przyniesie ze soba zadnego owocnego wplywu na moj rozwoj duchowo-intelektualny ale mysle ze jakos to przeboleje. Tak czy inaczej wegetacja zostala zakonczona pomyslnie. Udalam sie wiec w strone mojego ulubionego przystanku autobusowego, rysujac w myslach plan dzielnicy w ktorej sie teraz znajduje. Spowodowane to bylo pewna rysa na mym mozgu po ostatniej lekcji jaka byla matematyka, gdyz postanowilam w pozniejszym czasie naniesc na ten plan uklad wspolzednych z obliczona odlegloscia odcinka AB , gdzie A to s.z.k.o.l.a a B to przystanek. Celem tych niebanalnych rozmyslan bylo skrocenie drogi jaka potrzebna jest do przebycia odleglosci dzielacej punkt A od punktu B w jak najbardzij precyzyjny sposob. Analizujac tak  swoje matematyczne przeblyski geniuszu, dotarlam na busstop stwierdzajac przy tym, że kurwa... leje.  Ba! i to nie tam... kropi. Leje jak z cebra. Ogarnelam sie jednak, z trudem powstrzymujac atak kurwicy. Wiec, stoje sobie i mokne... a autobus... nie przyjezdza. Dlaczego? Bo gornika zachcialo sie strajku. Akurat dzisiaj. Dzisiaj mial byc bezstresowy dzien. Blokujac skutecznie ulice Belwederska zapewnili mi oni jednak nie bezpieczna spokojna podroz do domu, lecz pol godzinne stanie w strugach deszczu na ulicy, godzinne mordowanie sie w tlumie przepychajacych sie ludzi w autobusie, optymistycznie stojacym sobie w zajebiscie dlugim korku, oraz mozliwosc potracenia mnie przez granatowego citroena prawie pod domem.

Jestem w domu. Już! W koncu! Na reszcie! Zmywam to swinstwo z twarzy, ubieram dresik i siadam. Zastanawiam sie czy nie wziac by jakiegos lekarstwa na przeziebienie bo, niestety nie moge sie inaczej w tej chwili okreslic jak nie :"zajebiscie bardzo chora na grype". odkladam to jednak na za piec minut bo aktualnie nie mam sily podniesc sie z krzesla. Caly moj misterny bezstresowy plan poszedl wpizdu jak tylko weszlam do pokoju. Zjawiskiem jakie spowodowalo ta kleske jest nadzwyczaj za duza ilosc wakacyjnych zdjec na ktorych beztrosko usmiecha sie do mnie Moja Milosci. Albo przytula. Albo glaszcze po glowie. O! a tu patrzy jak spie... Dociera do mnie ze moglam to przywidziec i za wczasu je pochowac. Ale zaraz potem stwierdzam ze nigdy bym sobie nie wybaczyla schowanie bezczelnie jego podobizny do ciemnej zagraconej szuflady. Boooooooozeeeee dlaczego on poprostu nie moze zadzwonic!!!!!!????????? po takiej ilosci telepatycznych nawolywan to juz chyba nawet w afryce wiedza ze czekam na telefon od niego!!!!! Znowu patrze w lustro... zaczelam poszukiwania siwych wlosow bo nie byloby normalne jakby takowe sie nie pojawily przy takiej ilosci nerwow. Doszukalam sie jedynie odrostow. Chryste! w takich sytuacjach mam ochote ogolic sie na lyso, przezucic na buddyzm i oddac niekonczacej medytacji w celu poszukiwania nirvany, rozstajac jednoczesnie ze wszystkimi doczesnymi problemami...

ale jeszcze czekam.... i czekam.... i czekam..... i modle sie... zeby wszystko bylo wporzadku.

paulus : :